czwartek, października 31, 2013

LOBO - Ostatni Czarnian Simon Bisley i szalona podróż na motorze


Znacie tego gościa ? Taka okładka nie może wróżyć nic dobrego......






Przeciwnie. Komiks to kawał świetnej zabawy, masa śmiechu, nie bez mięsa i soczystych dialogów. Nie ma tu romansideł, pięknych dam w wytwornych strojach, ale jest radocha w czasie podróży z ostatnim czarnianem na jego motorze przez kosmiczne drogi  w towarzystwie starszej, miłej pani, która miała nieszczęście być niegdyś jego nauczycielką, a od niedawna autorką obrazoburczej biografii tytułowego bohatera.



Świat się już dawno znudził ulizanymi chłoptasiami w rajtuzach. Czas na nowego bohatera! Lobo to oczywisty świr, jakich mało.Wpuśćcie go gdziekolwiek na 5 minut, a zrobi demolkę, tak że zapomnicie, jak się nazywacie, zakładając, że przeżyjecie. Lobo osobiście załatwił wszystkich ziomali ze swojej planety Czarni. Prawie wszystkich. Jest on przykładem mrocznego anty-bohatera. Przesiąknięty jest złem i zepsuciem do szpiku kości, stanowi uosobienie wszystkiego, co najgorsze. Nie można mu jednak odmówić dwóch rzeczy - poczucia humoru, czarnego bo czarnego, ale zawsze oraz honoru. "Lobo zawsze dotrzymuje słowa". I basta. Cóż, nie ma postaci doskonałych, tak więc twórcy Lobo postanowili wyposażyć naszego maniakalnego zabójcę-mordercę w jedyną chyba pozytywną i godną podziwu cechę, która tak naprawdę wyginęła w naszej obecnej rzeczywistości. Honorowy świr z mrocznym poczuciem humoru to bomba przemierzająca kosmos celem poćwiartowania kogoś na fragmenty. Najlepiej, żeby tego "kogoś" było bardzo dużo, wtedy Lobo poprawia się nastrój, a przy okazji i nam także. Lobo nie sposób nie lubić, mimo wszystkich jego spływających krwią czynów. W trakcie lektury z przerażeniem odkryjecie, że postać porąbanego świra jest całkiem sympatyczna, aż strach się bać. .... .


Nie chciałabym się rozwodzić nad fabułą - komiks Lobo "Ostatni Czarnian" to niezwykle zabawna opowiastka z dużą dozą śmiechu, wartką akcją, intrygą i zaskakującym, dowcipnym zakończeniem i oczywiście wspaniałymi rysunkami Simona Bisley'a. Komiks dla dorosłego czytelnika.

Jak ocieplić wizerunek pokręconego, maniakalnego zbira uzależnionego od dźgania, cięcia piłą, wypruwania flaków gołymi rękami ?  To proste, trzeba mu stworzyć jeszcze mniej strawnego przeciwnika, o jeszcze gorszej reputacji i akceptacji społecznej - może kółko zwariowanych, zdewociałych babć ?


 
Czy jest coś, z czego pokonaniem Lobo miałby problem ? Na pewno - każdy ma swojego mola. Chociaż nasz bohater-anty-bohater jest świetny w walce z bronią w ręku, jak i bez niej, to w obliczu pytań konkursowych z ortografii jest bezbronny jak niemowlę ....prawie. Tak, tak kochani ....nasz Lobo walczy o życie udzielając odpowiedzi na konkursie ortograficznym (Brrr!).


Lobo to chłopak z 1000 pomysłów. Co zrobić, gdy ochraniana przez Ciebie nauczycielka ciągle się gdzieś ulatania, ściągając Ci na głowę same problemy ?


Obciąć nogi ..... i ewentualnie powiesić gdzieś na wieszaku ....



Najpiękniejszy moment w komiksie, to oczywiście zaskakujące zakończenie.

Posłowie:
Lobo "Ostatni Czarnian" to komiks, którego nie potrafiłam docenić w dzieciństwie. Nie podobały mi się rysunki, postać samego bohatera, nie wiedziałam z czego się śmiać, przemoc nie kręciła. Dzisiaj innym okiem spoglądam na tę opowieść - nie jest to oczywiście epokowe dzieło, jednak potrafię docenić kreskę Bisley'a, przewrotny scenariusz, dowcip fabuły  i samego, nietuzinkowego Lobo - czarny charakterek, nie pozbawiony cech pozytywnych, które stawiają go niekiedy w pozytywniejszym świetle. Przemoc w komiksie jest obecna, ale nie należy jej brać tak dosłownie - przynajmniej nie tak, jak w innych produkcjach. Dokonywane prze Lobo akty zbrodni są mniej więcej tak samo prawdziwe, jak Król Ludwik XIV pojawiający się na balu karnawałowym w Wenecji. 

Komiks polecam wszystkim dorosłym czytelnikom. 

Skany pochodzą z polskiego wydania LOBO "Ostatni Czarnian",  TM-Semic Wydanie Specjalne 2/94.

środa, października 30, 2013

Pojedynek WOLVERINE vs. PREDATOR wideo


Wynik pojedynku nie jest trudny do przewidzenia. Na kogo stawiacie ? 

niedziela, października 27, 2013

Dlaczego Wolverine jest taki wysoki w X-Men Z jak Zagłada ?

 

To nie pierwszy raz, gdy scenarzyści liftingują Rosomaka. Oprócz liftingów komiksowych, największym liftingiem był ten filmowy, gdzie w roli Rosomaka obsadzono Hugha Jackmana. Czy nie można było znaleźć odpowiednio niskiego, przystojnego aktora, czy też obawiano się, żeby film i sceny nie wypadły po prostu śmiesznie ? Hugh Jackman to normalnego wzrostu mężczyzna, tymczasem Wovie ma ok. 160cm wzrostu. Jak tak sobie patrzę na ten kadr z leśnej sceny, rzeczywiście mam wrażenie, że ten chwilowy upgrade Wolverine'a nie zaszkodził mu. W końcu nie wyglądałoby to poważnie, gdyby obok Jean postawić takiego "kurdupla", jak Logan. 

czwartek, października 24, 2013

Batman The Long Halloween Top Komiks

Wiem, że nie należy się od razu nastawiać na "nie". Batman był zawsze dla mnie trudnym superherosem. Nigdy nie mogłam się wczuć w jego czarną rycerskość, mroczny klimat komiksów, brakowało mi supermocy i za dużo było typowo pomylonych obszarpańców. W opowieściach brakowało humoru, było ciemno, zimno i nudno.

Ostatnio sięgnęłam po TOP Komiks nr 5/99 wydany przez Tm-Semic, opowieść stworzoną przez duet  Jeph Loeb, Tim Sale). Ze wstydem przyznam, że był to chyba pierwszy przypadek, kiedy udało mi się zasnąć podczas lektury komiksu, a był środek dnia i nie byłam w pozycji leżącej :).

Za oknem świeciło słońce, ale mroczny klimat Batmana wprawił mnie w trans śpiączkowy, a to oznacza tylko jedno - komiks był strasznie nudny.


O czym jest komiks? Szczerze pisząc - nie mam pojęcia. Walczyłam ze snem i nie mogłam się skupić na fabule. Po kartach komiksu szalał Mroczny Rycerz  i dobrze znane mi postaci - Szalony Kapelusznik Trujący Bluszcz, Joker, Pingwin - za dużo tego dobrego jak na taki cienki komiks. Wszystko w ciemnej, mrocznej, grobowej tonacji.




No i generalnie byłoby to tyle na ten temat. Czy w komiksie jest coś wartego uwagi ? Tak, nawiązania do literatury i sztuki, co może się przydać np. studentom piszącym prace na temat inspiracji sztuką i literaturą klasyczną we współczesnej popkulturze.

W Batmanie znajdziemy nawiązania do np. Alicji w Krainie Czarów,
ale także inspiracje rzeźbą Michała Anioła Pieta; tutaj Batman leży cierpiący na kolanach swojej matki:


Inspiracją Pietą nie jest nowością - po ten motyw twórcy zdają się sięgać dosyć często, np. Frank Miller w komiksie Daredevil "Born Again" (Daredevil: Odrodzony). Porównajmy oryginał Michała Anioła z komiksowymi "przeróbkami":

Pieta Michała Anioła (w środku) oraz komiksowe inspiracje - Frank Miller, Daredevil Odrodzony (z prawej) oraz Tim Sale, Batman Halloween ( z lewej).

Ufff. Koniec. Naprawdę nie padłam z wrażenia po lekturze tego komiksu. Dam mu szansę za jakiś czas - może gust mi się zmieni. To był naprawdę ciężki komiks do przetrawienia. Muszę kończyć, bo już mi się zaczyna chcieć spać.


czwartek, października 17, 2013

Silver Surfer Przypowieść o tłumie i mamieniu Top Komiks 1/99 Tm-Semic

Silver Surfer "Przypowieść" ukazał się w wydaniu Mega Komiks numer 1/99. Do zalet tego komiksu należą niesamowicie piękne rysunki Moebiusa oraz cały pakiet mądrości  i nauk, którymi ma być napakowany czytelnik po jego przeczytaniu.


Silver Surfer Przypowieść, rysunki Moebiusa są piękne ....


Silver Surfer Przypowieść, piękna kreska i kolory komiksu .

Nie jest to niestety komiks, który się czyta dla rozrywki, w sensie akcji, zabawnych dialogów, nietuzinkowych postaci o skomplikowanych rysopisach. Tego tu nie ma, bo komiks jest przypowieścią, a celem tejże jest przekazanie odbiorcy jakiejś ogólnej prawdy, nauki moralnej poprzez posłużenie się alegoriami, symbolami, schematami. Utwór cechują patetyczne dialogi, pozbawione ozdobników, sztywne postaci  - symbole, pełniące określone funkcje. Wątki poboczne zredukowane zostały do minimum. Występujący bohaterowie nie są tu sobą, tzn. każdy z nich, także sam Silver Surfer, ilustrują pewne postawy lub pojęcia występujące w realnym świecie. Wszyscy poza jednym - tłumem, który jest taki sam w komiksie, jak i w realnym życiu - ślepy, głuchy i głupi. Im większy tłum, tym większy problem.

Galactus -  nie jest Galactusem, ale może symbolizować cokolwiek, co ludzi omamia swoim ogromem, obietnicami, wspaniałością,  do tego stopnia, że nie są w stanie racjonalnie postępować i myśleć. Może być to siła polityczna, religijna,  polityk lub media jak gazety, radio, telewizja, których moc jest tak ogromna, że  tłum ślepo wierzy w to, co jest im mówione i postępuje zgodnie z otrzymanymi wskazówkami.


Calton - uosabia wszystkich, którzy podczas jakichkolwiek zmian (politycznych, prawnych, religijnych ....) oportunistycznie przyłączają się do nowego układu, głównie dla własnych, spodziewanych korzyści.
"Kiedyś moją tele-mszę oglądały miliony...ale widownia jest zmienna. Tracę swoich wiernych. Galactus pomoże mi to zmienić".
Z drugiej strony, pod koniec komiksu Calton zmienia swoją postawę z przyczyn osobistych. Wskutek śmierci swojej siostry, zmienia poglądy i od tego momentu symbolizuje powtórnie nawróconego, rozczarowanego człowieka, "głos rozsądku", któremu opadły łuski z oczu.

Elyna - ilustruje opór wobec nowego. Podczas gdy tłum ślepo jednoczy się w głupocie i zaślepieniu, by wielbić i wyznawać nowe, szalone idee, ona wie, że to nie jest właściwe i stara się temu samodzielnie sprzeciwić, co jest z jednej strony szaleństwem, z drugiej zaś nadzieją, że nie wszystko stracone i pozostali jeszcze ludzie o czystych sercach i umysłach

Silver Surfer - odgrywa rolę mesjasza, szczególnie jest to widoczne w jednej scenie, gdy jego sylwetka przybiera kształt ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa, a słowa bezpośrednio nawiązują do Biblii.
Silver Surfer - Przypowieść; sylwetka bohatera przypomina ciało ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa.  Wypowiadane słowa są nawiązaniem do  Pisma Świętego. 
 "Sądzą, że jestem bezbronny, gdyż nie oddaję ciosów. Nie śmiem bowiem użyć kosmicznej mocy przeciwko nim. Nie są źli...jedynie zbłądzili. I zaprawdę nie wiedzą, co czynią."  
W ten sposób Silver Surfer wciela się w lidera światłości - istotę niemal boską, która nie przyłącza się do nowego nurtu, sprzeciwia się mu, próbuje walczyć i namawia na walkę innych, jednocześnie pozostając w znakomitej mniejszości, nie zrozumiany i odrzucony przez zaślepiony tłum.


Jakie myśli chcą nam przekazać autorzy?
Komiks jest przepełniony moralizatorskimi kwestiami, z których każda mogłaby wymagać osobnej analizy lub przytoczenia, jak chociażby ta: "Jeżeli zrezygnujemy z walki tylko dlatego, że szansa na zwycięstwo jest nikła, odwaga przestanie istnieć. Niech cel wyznacza nam drogę, nie przeciwności."

.Najważniejsza moim zdaniem nauka lub raczej przekaz utworu jest taki, że ludzie mają tendencję do ulegania, nie tylko wobec "bogów", ale także przekonań, układów politycznych, mediów - wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mami i wabi pięknym słowem. Prawdziwe niebezpieczeństwo jest w tłumie, który ślepo wierzy w to, co jest mu mówione - śpiewa, wrzeszczy  i modli się jednym głosem, a każdy odrębny pogląd czy "głos rozsądku" traktuje jako herezję. Powody tego stanu rzeczy są różne - niekiedy winne są temu zwykłe zaślepienie i głupota ("I zaprawdę nie wiedzą, co czynią"), innym razem chciwość i samolubne dążenie do osiągania krótkotrwałych korzyści materialnych.  W takich wypadkach należy się temu przeciwstawić, nie wszyscy bowiem ulegają tłumowi. Ci którzy potrafią spojrzeć trzeźwo na problem, mają obowiązek stawić jakikolwiek opór, bez względu na spodziewane szanse powodzenia, ponieważ nawet porażka może obudzić innych ze śmiertelnego letargu. Brak działania na pewno nie pomoże zwalczyć problemu.


Komiks przypadł mi do gustu, szczególnie wspaniałe rysunki Moebius'a robią wrażenie. Nie bez znaczenia jest też całkiem uniwersalny przekaz autorów. Ale czy nie dałoby się zrobić czegoś lepiej ? Myślę, że nic by się nie stało, gdyby forma była bardziej przystępna. Twórcy wyszli z założenia, że o poważnych sprawach, należy mówić poważnym tonem i z tej przyczyny, dialogi są patetyczne, skostniałe, wszelkie nauki bezceremonialnie podane na tacy. Osobiście wolałabym, aby cały morał był rozłożony na większej ilości stron, okraszony humorem i zabawnymi wstawkami oraz ozdobiony ciekawymi postaciami. Dla mnie miarą geniuszu jest mowa bez słów, rzeczy trudne przeplatać śmiechem, pozwalać odbiorcy domyślać się, płakać, radować i pytać.

Wszystkie skany i cytaty pochodzą z polskiego wydania komiksu:
Mega Komiks 1/99, Silver Surfer - Przypowieść.
Autorzy: Stan Lee, Moebius

wtorek, października 15, 2013

New X-Men Z jak Zagłada - ciekawe momenty

Kupiłam, przeczytałam, zanotowałam, co następuje (SPOJLERY!)

Nadchodzi zagłada, już kolejny raz i na pewno nie ostatni.

1.
Za wszystko odpowiedzialna jest ta miła starsza Pani, właśnie wstrzykująca sobie w szyję botoks dla poprawy wyglądu zwiotczałej skóry :

No dobra, oszukałam was - nie jest to botoks, byłoby to zbyt prozaiczne;) Zastrzyk jest potężną bronią, która zadecyduje o życiu lub śmierci wielu istnień ..... . Cassandra Nova, tak się bowiem zowie ta urocza osoba, wygląda bardzo niegroźnie, jako nowy rodzaj przeciwnika, pozbawiona nadzwyczajnych zdolności akrobatycznych, nieludzkiej siły czy trucizny wystrzeliwanej z języka, uwięziona w wątłym ciele, posługuje się siłą swego umysłu i manipulując osobami trzecimi, dąży do zrealizowania chorych ambicji.


2.
Cyclops i Wolverine razem podczas "misji". Tutaj jedna z najbardziej szokujących scen komiksu, o ile coś może jeszcze w ogóle szokować. Cyclops dokonuje swoistej "eutanazji" dobijając swoimi promieniami cierpiącego mutanta o trzech twarzach.
- Summers! Na litość boską, młody mi tu kona (Wolverine)
- W porządku Logan. John...Steve,....tak mi przykro. Wiem, że czeka nas coś więcej niż ten świat" (Cyclops)


BAM!



I chłopaka ni ma :(.
Doprawdy nie wiem o co chodziło scenarzystom w tym miejscu, po co pokazywać takie brutalne sceny pozornej "troski" i "łaski" i dawać młodym ludziom klarowny znak, że tego typu zachowania mogą uchodzić za odpowiednie i akceptowalne. Osobiście wolałabym happy end w starym stylu, tym bardziej, że młodzieniec o trzech twarzach wydał się być sympatyczny.  Autorzy wprowadzili nowego mutanta na scenę i zaraz go z niej zdjęli. Szkoda.

3.
Inny przypadek, to sympatyczna uczennica w stylu EMO, Ellie Phimister, o pseudonimie Negasonic Teenage Warhead. Wystarczyły dwa kadry komiksu z jej udziałem, żeby zyskała moją sympatię:

- "Pani Frost, wydaje się Pani, że można ze wszystkiego żartować, ale zeszłej nocy pięćdziesiąt razy śnił mi się ten sam koszmar, widzę go i teraz. WSZYSCY UMRZEMY"


No rzeczywiście umarli, włącznie z Ellie, której ciało wyniosła na rękach spod gruzów sama  Emma Frost.
Autorom łatwiej uśmiercić jest bohatera, którego dopiero przedstawili czytelnikowi niż tego, z którym się odbiorcy zdążyli zżyć. Ellie mi szkoda, bo potencjalnie jest to ciekawa postać.


4.

Kolejny sympatyczny mutant o pseudonimie Beak - tym razem jeszcze nie zdążył "zejść" w komiksie, gdzie się pojawił. Jakkolwiek w komiksach pojawia się coraz więcej dziwnie wyglądających mutantów, no może poza Beastem, który ewoluuje od samego początku, a może raczej deewoluuje, to pierwsze skrzypce nadal grają postaci przypominające ludzi - jest to chyba jedyna świętość, której scenarzyści obawiają się naruszyć. Czytelnicy mogą zaakceptować flaki bryzgające po pokoju i nawet bohaterów wbitych w beton i rozmazanych po dywanie, upadłych duchownych, narkotyki, porno biznes i wiele innych, ale bohaterów  wyglądających "inaczej" ? 


5.
Wizualna metamorfoza Logana i jego nowy latino-lover ewentualnie latino-pimp look jest nie do przetrawienia. Naprawdę wątpię, żeby Wolverine, jakiego znałam ze starszych komiksów, zechciał się przebrać w coś takiego :


Uważam, że wszelkie eksperymenty to fajna rzecz, w końcu seria musi się rozwijać - trzeba próbować nowych rozwiązań, jednak w przypadku X-Men zdecydowanie preferuję klasyczne trykoty. A nawet, jeżeli już koniecznie przyszedł w pewnym momencie czas, aby zmienić drużynie image, można było wybrać nieco bardziej pasującą do Rosomaka garderobę.

6.
W trakcie starcia z Cassandrą Novą, ramię Wolveine'a zostało odarte do kości . Beast w oka mgnieniu śpieszy z pomocą wyczarowując nie wiadomo skąd magicznym sposobem saszetkę ze środkami przeciwbólowymi. Logan oczywiście nie jest chłoptasiem, który ma ochotę się pieścić ze sobą i przedkłada pościg za paskudną starszą panią nad lizaniem i tak szybko się gojących ran.

Niby nic nowego, ale taki widok....uuuch....


7.
Niekończącej się opowieści o trójkącie Scott Summers - Jean Grey - Wolverine ciąg dalszy. Na potrzeby sceny rozgrywającej się w nastrojowym plenerze, Logan nieco urósł, może nawet jakieś 20-30 cm, co chyba jest celowym zabiegiem rysownika (no, żeby scena nie wyglądała śmiesznie).

Jean przychodzi od Logana, żeby "pogadać",  czuje się samotna i gdy wszystko wydaje się sprzyjać - nastrój i brak węszącego wokół Scotta czy antypatycznego, wtykającego nos w nie swoje sprawy Warrena Worthingtona, Wolverine nie jest zainteresowany...odchodzi.


Najlepsze zakończenie, jakie można sobie wyobrazić. Dzięki temu the show will go on..... .
Ale dlaczego Logan tak zrobił ? Dobrze wie, że Jean i Scott przeżywają trudne chwile i nie chciał może być rodzajem zapchajdziury ;).



Skany pochodzą z 16-tego tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, Hachette, 2013 - New X-Men, Z jak Zagłada, Grant Morrison, Frank Quitely




czwartek, października 10, 2013

Cyclops Scott Summers - najnudniejsza postać X-Men

Odkąd czytam komiksy o X-men, zawsze tam była jedna postać, która mnie w pewien sposób irytowała. Nie miała ona specjalnie ciętego języka, ani śmiesznych nałogów, dziwacznego kostiumu,   nie dokuczała innym, nie raziła brakiem kultury, ani nie straszyła brzydotą, nie szokowała trzecią ręką wysuwaną spod peleryny, ani nie pluła cuchnącą  lawą   - specjalnie nie wyróżniała się niczym ani na plus, ani na minus. No może tylko z wyjątkiem tego, że była straszliwie nudna..... .
Scott Summers czyli Cyclops, lider i jeden z członków pierwszego ugrupowania mutantów, bo o nim tu mowa, to jedna z najbardziej jałowych osobistości, z jakimi miałam styczność w komiksowym świecie. Takie wrażenie odniosłam, gdy pierwszy raz spotkałam się z mutantami na początku lat 1990-tych i ze zdziwieniem odkryłam niedawno, gdy po latach ponownie sięgnęłam po kolejne tomy nowszych komiksów X-Men., że u Summersa nic pod tym względem się nie zmieniło.

Przynudza, smęci, ciągle poważny, jakby wiecznie nadąsany, patetyczny,  a jeżeli ma już lepszą chwilę, to nawet nie cieszy jego błogi uśmiech. Nawet nie wiadomo czy jest przystojny, bo do tej pory scenarzyści nie wymyślili żadnej sztuczki, żeby zrzucił te okropne okulary (a czemu mu nie sprawić specjalnych szkieł kontaktowych ? dla Beasta to pewnie pestka.). Może z nim już tak to jest - ciężar obowiązków nie pozwala na wyjście poza ramy nijakości, w jakiej Cyclops zdaje się siedzieć od niepamiętnych czasów.

Jakie ma moce ? Nic specjalnego, takie rzeczy robi nawet Superman - ot strzela sobie promieniami z oczu i rozwala co stoi mu na drodze, z tą jednak różnicą, że Superman ma jeszcze kilka innych asów w rękawie,  a Scotty wiecznie musi liczyć na pomoc mentalną profesora Xaviera, Jean Grey czy Emmy Frost. Praca zespołowa - jasne.

Summers jest urodzonym liderem - dowodzi, poucza, moralizuje.  Taka już rola lidera, jednak w ustach Scotta wszystkie jego nauki denerwowały nawet mnie. Ileż można czytać "tego" :



Kwestie Scotta nt. misji dziejowej mutantów ...ehhh.... - dlaczego te tak przecież oklepane zdania, powodują prądy niechęci ? 


Wolverine zawsze się ścinał z Cyclopsem i nie znosił jego pouczeń. Zabawna scenka, która się rozegrała już po wydarzeniach The Phoenix Saga. Nagle, w środku walki, Storm - ówczesna przywódczyni grupy podchodzi od Logana i prosi, by ten schował swoje pazury.
(The Uncanny X-Men 142, 1981 )
....to Rosomakowi "pachnie Scottem"...nieprzyjemnie... i  tylko fakt, że polecenie jest od Storm, a nie od Cyclopsa, sprawia, że Wolverine ostatecznie i z niechęcią chowa ostrza ....
(The Uncanny X-Men 142, 1981 )
Nie przysporzyła Cyclopsowi sympatii huśtawka emocjonalna, która rozgrywała się latami ....skacze od Jean Grey, przez Madelyne Pryor do Emmy Frost. Niby nic takiego, Scotty zastępuje nieobecną towarzyszkę inną - normalna rzecz.
Dlaczego u Summersa to tak denerwuje i zniechęca ? Zaczepny Wolverine już nie raz wygarnął Cyclopsowi to i owo w tym temacie, jak tutaj......

Scott zawsze się wahał, miał dylematy, rozterki zewnętrzne, wydawał się niezbyt lotny stając z głupią miną, gdy mu ktoś podrywał dziewczynę. Można wręcz powiedzieć, że gość był bez jaj. Może to tak właśnie miało być - Cyclops przywódca - postać taka nijaka, że się jej lubić nie da. Można by sobie zadać pytanie, co więc taka postać jeszcze robi w szeregach mutantów? Hmmmm...wiemy przecież, że  Cyclops nie zawsze był przywódcą i nie był członkiem zespołu non stop, tak więc jakieś przerywniki od jego smęcenia bywały. Sama jako czytelniczka komiksów nie lubiąca tej postaci przyznam, że mimo całej swej bylejakości, jest Summers postacią potrzebną, chociażby do tego, by stanowić przeciwwagę dla coraz bardziej rozkrzyczanych i zbuntowanych dzieciaków, którzy raz po raz zasilają szeregi mutantów.  Cyclops jest postacią tak starą jak profestor X, więc nie może sobie tak po prostu zniknąć  - to chodząca historia, a tej nie można uśmiercać. Scotty jest złem koniecznym. Nie budzi szczególnej sympatii, ale też nie wadzi specjalnie.  Jest po prostu nudny i to go wyróżnia spośród innych.



czwartek, października 03, 2013

X-Men The Dark Phoenix Saga - sentymentalny powrót do dzieciństwa

Nic nie dzieje się z przypadku. A może to właśnie przypadki są cegiełkami, z których zbudowane jest nasze życie?
Pamiętam jakby to było dzisiaj,  gdy na wystawie kiosku zobaczyłam niesamowitą, złowieszczo wyglądającą, ale piękną kobietę - stała pełna nienawiści w oczach, ze ściśniętymi zębami,  w czerwieni i ogniu, przybrana w nieziemski strój, gotowa do ataku, gotowa do niszczenia. To była Phoenix na cudownej okładce polskiego wydania X-Men nr 1/93, które było zamknięciem jednej z najbardziej znanych opowieści w historii amerykańskiego komiksu o superbohaterach. Ja oczywiście tego wszystkiego wtedy nie wiedziałam, widziałam tylko przepiękną okładkę,  zupełnie odmienną od całej reszty, co natenczas widywałam w kioskach. Chodziłam wtedy do podstawówki, był początek lat 1990-tych, okresu powolnego wychodzenia z prl-owskiej szarzyzny, więc temu, co przed chwilą napisałam można dać wiarę.  Bez względu na to, nadal i dzisiaj uważam, że jest to najpiękniejsza komiksowa okładka, jaką znam. Popatrzcie tylko, jak wspaniale się prezentowała po rozłożeniu :
Tm-Semic, The Dark Phoenix Saga, X-Men nr 1/93
Opakowanie było doskonałe, połknęłam przynętę, kupiłam komiks i ...nigdy nie żałowałam nabytku. Od tego momentu stałam się wierną czytelniczką nie tylko historii o mutantach, ale także opowieści o Spider-manie, Batmanie, Supermanie oraz innych komiksowych postaciach, nie tylko z Ameryki. Na tamte czasy możliwości zakupu komiksów były bardzo ograniczone, a moim marzeniem było zdobycie oryginalnych zeszytów z X-men oraz brakujących numerów już wydanych przez Tm-semic. Nie było to dla mnie osiągalne, więc pocieszałam się tym, co wydawano w Polsce na bieżąco. Próbowałam różnych serii, jednak to właśnie X-men darzyłam największym, niemal fanatycznym uwielbieniem, które po wielu latach, przerodziło się w niesłabnący sentyment, czego najlepszym dowodem jest ten oto post.  Z tamtego beztroskiego okresu pamiętam dwa tytuły, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci - The Dark Phoenix Saga wydana częściowo przez Tm-Semic oraz Szninkiel duetu Rosinski / Van Hamme.

Saga o Phoenix jest dla mnie szczególną opowieścią, gdyż od niej zaczęła się moja przygoda z komiksem jako gatunkiem.  Uwielbiałam czarujące postaci, władającą ogromnymi mocami Storm, przyciągającego uwagę Watchera,  a szczególnie niezwykle staranne rysunki John'a Byrne, które zdecydowanie wyróżniały się na tle tego, co można było spotkać w innych superbohaterskich opowieściach, już nie wspominając o Tytusie, Romku i Atomku, które były przecież opowiastkami z zupełnie innego wymiaru. Polski numer X-men 1/93 to był dla mnie najpiękniejszy komiks w moim rosnącym zbiorku, nieustannie celebrowany, przeglądany i czytany, trzymałam go w specjalnym miejscu, żeby się nie zabrudził i w ogóle, żeby nic mu się złego nie przydarzyło. Wkrótce jednak z wielkim smutkiem przyjęłam do wiadomości fakt, że kolejne numery X-men to skok w czasie, co oznaczało, że kolejne przygody wspaniałej grupy mutantów nie są bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z Sagi, a pan redaktor Wróblewski dwoił się i troił, aby na jednej stronie opowiedzieć czytelnikom co się działo z mutantami przez następnych 5-10 lat. Bardzo mi brakowało rysunków Byrne oraz starej wersji afrykańskiej piękności  - Storm, która straciła swoje moce, przerobiła się na punka i strasznie zhardziała. Subtelna bogini burz przeszła nieodzowną metamorfozę, update do wersji nadającej się do przetrawienia przez dorastającego czytelnika komiksów w latach 1980-tych. C'est la vie. Na szczęście pojawiły się inne ciekawe osobistości jak Gambit czy Rogue.   Tak się zawsze śmieję, że na tym właśnie polega przewaga komiksów o superbohaterskich drużynach, gdyż scenarzyści zawsze mogą uśmiercić część zespołu, inną część wskrzesić lub wprowadzić nowe postaci  i wciąż będziemy mieli ten sam komiks, jego kontynuację i dynamiczny rozwój. W dużo gorszym położeniu są twórcy komiksów o Batmanie czy Supermanie, bo uśmiercenie bohatera na fest byłoby równoznaczne z zamknięciem tytułu. Z Mutantami jest inaczej. Odeszła Jean Grey, przyszła Kitty Pryde - Umarł Król, niech żyje Król! Sama historia.

Moje uwielbienie dla drużyny mutantów trwa już ponad 20 lat - aż trudno mi samej w to uwierzyć, ale to niestety prawda ;). Wiele się od tamtego momentu zmieniło, nie tylko w X-men, ale i w mojej głowie, gdyż widzę dzisiaj, jak odmiennie postrzegam ówczesnych bohaterów. Postacią, która urosła w moich oczach jest Wolverine, zdołałam docenić i polubić Nightcrawlera, mój stosunek do Cyclopsa nie zmienił się - uważam go za tak samo nieciekawą postać, jak dwie dekady temu. Najwięcej punktów straciła u mnie Storm. Bez względu na to, czytając raz po raz jakieś współcześniejsze przygody tej drużyny, odnoszę wrażenie, że tamta historia o Phoenix, to był naprawdę kawał dobrej roboty. Na pewno częściowo winny jest temu sam czar dzieciństwa, który bezwiednie wypacza nasze postrzeganie świata i każe patrzeć na wszystko co przeszłe jak na raj utracony. Nawet jednak, jeżeli spróbuję odrzucić wszelkie sentymenty, stwierdzam z całą stanowczością, że rysunki Byrne'a są wyborne, podobnie jak wspaniale są  nakreślone osobowości i charaktery postaci. Mimo iż ta historia jest starsza ode mnie, uwielbiam ją. Uważam, że jest to opowieść modelowa pod każdym względem i  wszystkie komiksy powinny takie być, pod każdym względem.

A co powinien mieć dobry komiks?
To samo, co każda dobra opowieść. Coś do śmiechu, coś do płaczu, coś do przemyślenia, coś do schowania na później  - coś,  co zawsze się będzie pamiętać. The Dark Phoenix Saga to smutna opowieść z zamierzchłych czasów, gdy komiksy były jeszcze postrzegane jako naiwne historyjki dla dzieci. Nic tam nie działo się na serio. Świat był pełen dobrych superbohaterów, którzy dawali dobry przykład sprawiając manto niegrzecznym złoczyńcom. Były tematy tabu, jak seks, narkotyki i śmierć. To zabawny okres bez kropli krwi i skrawka mięsa, także bez przekleństw,  gdzie mutanci walcząc ze śmiertelnymi wrogami na morzach, lądach i na obcych planetach, zawsze wychodzili z walki w wielkim stylu, niby wygrywając, ale w zasadzie nie robiąc nikomu krzywdy. Nie ważne jak długo i zacięcie Wolverine szalał na stronach komiksu ze swoimi najostrzejszymi na świecie pazurami  - krew nie trysnęła ani razu, ani jeden mózg nie wybuchł na koszulę czytelnika.  Zabawny był ten świat - niby nie było to dawno, ale za to zupełnie inaczej. I nagle w tym irracjonalnym, baśniowym świecie, gdzie nawet złoczyńcom nie może się wiele złego stać, umiera ktoś - Jean Grey, postać pierwszoplanowa, postać dobra i przez wszystkich kochana. To wielki cios dla drużyny, dla wszechświata i dla fana X-Men.  Śmierć Jean jest bezpośrednią konsekwencją jej moralnej degeneracji, pięknie przedstawionej przez scenarzystów na łamach wcześniejszych numerów serii. Za tę demoralizację, za którą winę ponosi Phoenix, jej demoniczne alter ego, Jean musi zostać ukarana. Śmierć milionów niewinnych istnień nie może być przemilczana.  Odchodzi pozytywna postać, w której rośnie pierwiastek zła, stanowiący zagrożenie dla wszystkich. Jean jednak nie umiera z ręki tych, którzy ją ścigali, Jean uśmierciła się sama, rozwiązując problem spędzający sen z powiek wszystkich uwikłanych postaci, a także nie pozwalając na to, by ktokolwiek splamić musiał swe ręce jej krwią. Historia jest bardzo czytelna i wymowna, a do tego pozbawiona patetyczności. Mamy więc chwile smutne, tragiczne zakończenie, które wpłynie na losy wszystkich, mamy też morał i kilka ważnych pytań o istotę człowieczeństwa i cenę poświęcenia. Jakby tego mało, wszystko jest pięknie zilustrowane  wymownymi rysunkami Johna Byrne'a i okraszone zabawnymi dialogami bohaterów, które dla mnie są podstawowym -musiszmieć każdej udanej opowieści. Czy o czymś zapomniałam ? Może tylko nadmienić, że bohaterowie są naprawdę dobrze przedstawieni - każdy ma swój świat, charakter, przyzwyczajenia, obawy, sposób żartowania, indywidualne zalety  i wady, co czyni komiks niesłychanie przyjemnym w odbiorze. Umiejętność przedstawienia postaci jest niesłychanie cenna, bo często stanowi o tym, czy będziemy chcieli śledzić ich przygody, czy też nie. Nad Sagą o Mrocznej Phoenix możemy zarówno zapłakać, jak i pośmiać się z niej, warto się też zastanowić nad morałem i zamknąć komiks na X-Lat, by przeczytać raz jeszcze i sprawdzić, kto się posunął bardziej - bohaterowie opowieści, czy my sami.

Może to tak idealistycznie brzmi, jakbym chciała powiedzieć, że "komiks ten jest bez wad". No cóż, jeżeli nie mogę sobie teraz żadnych wad przypomnieć, to się nie będę wysilać i wymyślać na poczekaniu, coby malkontentom się przypodobać. Na pewno każdy, kto przeczyta tę historię, będzie miał frajdę z lektury i ewentualne niedociągnięcia wyłuska samodzielnie.

Momenty - czyli, pamiętne, zabawne lub z jakiegokolwiek powodu warte przypomnienia sceny z komiksu The Dark Phoenix Saga prezentuję poniżej. Wiele wysiłku kosztowało mnie zrezygnowanie z części wcześniej przygotowanego materiału, gdyż zrozumiałam, że zbyt wiele miejsca poświęcam Wolverine'owi, a nie chciałabym, żeby czytelnicy odnieśli mylne wrażenie, że Saga jest o Loganie, zamiast o Phoenix. Z tego powodu, jeżeli chcecie zapoznać się z resztą czadowych momentów, odsyłam do komiksu. Prezentowane sceny przedstawione są bez zachowania porządku, w tym alfabetycznego ;)

1.
Pisząc o wspaniałości Sagi, zapomniałam wspomnieć o jednej pięknej cesze, która charakteryzuje zarówno tę opowieść, jak i inne  o X-men. W komiksie mnóstwo jest z pozoru nieistotnych wstawek, dodatków, smaczków, bez których w zasadzie fabuła mogłaby się objeść, ale jednocześnie ich brak wpłynąłby negatywnie na wartość i odbiór całości w długim okresie. Przerywniki, które zabierają czasem jeden, czasem dwa lub trzy kadry, pozwalają na wzbogacanie treści o humor, przemyślenia,  budują wizerunek bohaterów przez lata.

Scenka poniżej rozgrywa się w restauracji; podczas gdy Ororo przy stoliczku popijając lemoniadę rozmawia z nowo poznaną mutantką - Kitty Pryde, Wolverine buszuje w dziale z magazynami dla dużych panów - na regale stoją sobie Playboy, Penthouse .... . Logan właśnie przerzuca stronice Penthouse, gdy niegościnny właściciel postanawia go upomnieć, że to nie czytelnia i zanim się poczyta (lub poogląda) to trzeba zapłacić (skąd my to znamy). Wolverine nie przyjmuje takich kazań do wiadomości i już chwycił sprzedawcę za fartuch, aby powiedzieć, co o tym wszystkim myśli i gdyby nie wysłannicy Hellfire Club, pewnie by sobie trochę na nim poużywał. W zasadzie niby nic specjalnego - magazyny dla panów, jak wszędzie i ta sama sroga mina sprzedawcy, gdy się chce skonsumować bez płacenia, ale ile radochy - to wszystko w towarzystwie Logana, jako tło do niezapomnianej historii, jaka się ma dopiero rozegrać. Marvellous!


2. 
Do pamiętnych chwil zaliczam pierwszą małą-wielką akcję Kitty Pryde, gdzie użyła swych zdolności, by na rozkaz Cyclopsa uwolnić członków X-Men, tutaj otwiera klatkę, pozwalając wyjść z niej oszołomionemu Wolverine'owi, po czym stwierdza, że człowiek niewiele wyższy od niej samej ważyć musi chyba z tonę;). Scena jest fantastyczna - drobnej budowy, urocza nastolatka, jeszcze nie bardzo się orientująca w swoich dopiero odkrytych dziwacznych umiejętnościach, ratuje z opresji "starego wyjadacza", który przypomina tutaj niewinne kurczątko, a nie śmiertelnie niebezpiecznego Rosomaka. 


3.
W opowieści, na kolejnych jej stronach pokazany jest w sposób nienachalny, powolny proces demoralizacji Jean przez mieszkającą w niej Phoenix. Rozkład ten zapoczątkował się na długo przed Sagą, a jego przejawami są drobne gesty, czyny, słowa, spojrzenia i myśli bohaterki. 

Tutaj Jean spotyka Emmę Frost, "Jak rozumiem, uważasz się za telepatkę" ....rzuca ambitnej blondynce pogardliwe wyzwanie......... . Ciemna strona Phoenix bierze górę nad delikatną naturą członkini X-Men i jest to szczególnie widoczne nie tylko za sprawą wyniosłego jej tonu , ale i specyficznego zobrazowania sceny przez rysownika.

W tej scenie, kilka stron wcześniej, obserwujemy inny przejaw mocy Phoenix, która bezceremonialnie zatrzymuje wóz z najemnikami Hellfire Club. Sytuacja do której doprowadza jest groźna, a użyte środki niewspółmiernie ostre do okoliczności.  
Phoenix jest wyniosła i wydaje się napawać tą chwilą. Cyclops upomina Phoenix "Coś ty narobiłą? Mówiłem, żebyś zatrzymała ten wóz, a nie zamieniła go w kupę złomu". Phoenix jednak nie czuje skruchy "Te zwierzęta dostały to, na co zasługiwały".

Niszczycielska, żądna zemsty moc Phoenix wzbiera. Ocucona z transu Jean, postanawia brutalnie obejść się ze swoim oprawcą Mastermindem, wysyłając jego umysł w bezkresną podróż po kosmosie, w wyniku czego nieszczęśnik "zamienia sie" w wysuszone warzywo. Dla Phoenix jest to tryumf, który stanowi dla niej źródło przyjemności i jest symptomem jednego z ostatnich stadiów deprawacji osobowości bohaterki przez pozaziemską siłę.

4.
Wolverine w akcji - to jest to ! To chyba mój ulubiony występ Logana ever  - jeszcze tego "ever' nie jestem pewna, jednak faktem jest, że scena poniżej przeszła do historii. Wolverine jest gościem, który jeżeli już upada, to tylko po to, żeby się podnieść. Generalnie w komiksach ląduje na grzbiecie średnio częściej niż inni członkowie grupy, ale po latach stwierdzam, że to tylko dlatego, żeby móc zrobić coś takiego :
 "Dobra frajerzy...pokazaliście, na co was stać! Teraz moja kolej!" I jest git! Tak się kończy numer 132 X-Men. W następnym - 133, mamy samotnego wilka szarżującego po zakamarkach Hellfire Club i obracającego całe towarzystwo cieniasów w perzynę. Logan nie szczędzi nam zawadiackiego humoru i funduje wiele stron akcji, gdzie każdy kadr jest odlotowo czaderski i wart pokazania. Jednak, jak już wspomniałam, nie czas tu i miejsce na wychwalanie wyczynów Rosomaka, wszakże opowieść dotyczy czego innego ;).
Na specjalne uznanie zasługuje scena, gdzie Logan błyskotliwie rozprawia się ze swoim przeciwnikiem wykorzystując nie pazury, a ukryte zdolności negocjacyjno - perswazyjne. W wyniku klarownego przedstawienia sytuacji przez naszego bohatera, zbir z Hellfire Club poddaje się bez walki " Co robisz? Nie podchodź! Poddaję się Poddaję!!! Nie proszę nie!" - krzyczy.  Logan oczywiście dopada paskudnika, który o mały włos nie dostaje zawału serca  - " Spokojnie, koleś. Nie zabiję cię. Nawet nie zrobię ci krzywdy...", a w duchu myśłi " Odkąd przyłączyłem się do X-Men trochę złagodniałęm. Dawniej gnojek nie miałby wyboru."

Cały rozdział będący przedrukiem numeru 133 X-Men jest jak najbardziej godny uwagi, podobnie jak i kolejny, w którym Logan także ma kilka swoich fajowych momentów.

5. 
Czy pamiętacie Nightcrawlera ? W ostatnich przedrukach komiksów amerykańskich, jakie pojawiają się w Polsce, niewiele go widać. Nightcrawler jest z Niemiec i oprócz zdolności teleportacyjnych, akrobatycznych i osobliwego wyglądu, odznacza się szczególnym poczuciem humoru. Tutaj, jest w trakcie ciekawego "pojedynku"z Sebastianem Shawem z Hellfire Club. Lubię tę scenę, gdyż świadczy o niebywale lekkim stosunku "diabełka" do otaczającego świata, który nawet w obliczu zagrożenia, potrafi śmiać się niebezpieczeństwu w twarz. Nightcrawler to naprawdę odlotowa postać i tym bardziej brakuje mi go w ukazujących się u nas komiksach. 
6. 
No i są nasze ptaszki nierozłączki. -  Jean i Cyclops. Los sprawił, że mają chwilę spokoju dla siebie; Jean zachciało się zobaczyć twarzy Scotta ( co nie jest łatwe, bo ten cały czas chodzi i śpi w specjalnych okularach ), zdjęła więc wizjer chroniący przed możliwą tragedią i przy pomocy telekinezy trzymała promienie w ryzach, a potem buzi buzi. To romantyczny moment, kiedy Scott wypowiada w myślach niby nic nie znaczące zdanie " Jak Jean może powstrzymywać tak wielką moc?!" . To prawda moc Jean-Phoenix jest ogromna i jeszcze pewnie nie zdaje sobie sprawy jak ogromna. 
Nie przepadam za Scottem jako postacią, jednak moment jest uroczy, intymny i wymowny. To jeden z niewielu szczęśliwych chwil, które para ta będzie mogła przeżyć razem przed nieuchronnie zbliżającym się finałem.


7. 
To decydujący moment opowieści - burzliwy punkt zwrotny, który zadecyduje losach wszystkich. Niszczycielska, żarłoczna moc osiąga swój szczyt  - Phoenix pochłania gwiazdę, jednocześnie skazując miliony "miłujących pokój" istnień na zagładę. Tak wielka zbrodnia nie może pozostać bez kary. Zaraz po tym, Phoenix unicestwia statek imperium Shi'Ar, stawiając w ten sposób kropkę nad i. Teraz mamy już z górki.  

8. 
Triumfująca Phoenix wraca na ziemię, a tam koledzy z X-men próbują ją ostudzić wszelkimi możliwymi sposobami. Beast nawet skonstruował diadem, którego celem jest ujarzmienie przeciwniczki. Nie jest łatwo walczyć na poważnie z kimś, kto jest Twoją przyjaciółką, za którą cały czas uchodzi Phoenix. Jedynie Wolverine, zdaje się, potrafi rozdzielić te dwie istoty i dosyć zdecydowanie przechodzi do ofensywy, gdy tylko nadarza się taka okazja. "Wszyscy się cackają"  - myśli, wysuwa pazury z zamiarem zakończenia tej kwestii definitywnie i po swojemu bez ceregieli, przeczuwając, że to nie jest "kochana Jean", a niebezpieczna Phoenix. 

Dla Wolverine'a musiała być jeszcze trudniejsza akcja, niż dla innych członków zespołu ....
...no i jak wiemy z komiksu, Logan zawahał się, przez jedną okropną chwilę, gdy nagle przemówiła Jean, tylko po to, by za chwilę znów Phoenix mogła przejąć całą kontrolę nad jej ciałem i umysłem.

9. 
No i pamiętna chwila tuż po tym, jak profesorowi X udało się wyzwolić Jean ze szponów Phoenix. Jean osunęła się na ziemię nagusieńka jak ją Pan Bóg stworzył. "O rety, nie do wiary. Tata się zaczerwienił!" szepcze do siebie w myślach rudowłosa mutantka. Czyż to nie jest surrealizm sytuacyjny?! Uwielbiam takie wstawki - to ogromna siła niemal wszystkich historii o X-men. 

10.
Onegdaj nazywałam go kosmitą - dla mnie wyglądał jak kosmita ze starożytnego Rzymu, a był to po prostu WATCHER, postać która otworzyła i zamknęła ostatni rozdział Sagi o Mrocznej Phoenix. Watcher grzecznie przedstawia się czytelnikowi na samym początku, mówi kim jest i co robi, a robi niewiele, po prostu obserwuje i nie miesza się do spraw, które jego nie dotyczą. Pamiętam, że zawsze ten fragment komiksu wzbudzał we mnie jakiś rodzaj respektu - istota wyższa, nie będąca ani aniołem, ani bogiem, łącząca jednocześnie cechy ich obu, obserwuje i komentuje wydarzenia, nie zamierzając w nich uczestniczyć ani manipulować jakimś tam wihajstrem. To było wielkie - WOW - wreszcie pojawia się jakaś super istota i nie chce nikomu pokrzyżować planów! Watcher, mimo że tylko sobie patrzy, nie jest nierobem. To postać bardzo ważna, bo komunikuje czytelnikowi bardzo istotny przekaz "to co za chwilę się wydarzy, będzie miało ogromny wpływ na losy świata". Dzięki niemu dowiadujemy się, że uczestniczymy w widowisku, prawie jak na meczu piłkarskim, którego wynik będzie decydujący tak dla grających drużyn, jak i kibiców.  


11. 
Charles Xavier wyzywa Lilandrę na pojedynek o życie Jean Grey - "Lilandro  ! Stój! Jean Grey Arin'nn Helar' " - krzyczy, których to słów Cesarzowa nie może zignorować i przyjmuje wyzwanie. .Charles wierzy, że walka będzie uczciwa i że ma szansę na ocalenie w ten sposób swojej uczennicy. Prawda jednak jest taka, że Jean Grey musi zginąć. Pojedynek sie odbędzie, ale wynik jest z góry przesądzony.

12. 
Lilandra dała członkom X-Men jeden dzień na przygotowanie się do pojedynku. Każdy otrzymał swój pokój i wszystko co niezbędne. W tej scenie Jean przychodzi porozmawiać ze Scottem - zdecydowała się walczyć w swoim pierwszym stroju, gdy zaczynała przygodę z X-men jako Marvel Girl. 

"Przebrałaś się za Marvel Girl! Dlaczego?!" - pyta Scott
- "Nie wiem...może to nostalgia? Duma? Zaczynałam jako Marvel Girl i jako ona zakończę"

To wspaniała scena, złowróżebny wstęp do epilogu. 

13. 
Zawsze lubiłam tę scenę - robiła na mnie spore wrażenie. Colossus ściera się z Gladiatorem i w ferworze walki znikają pod gruzami walącej się starożytnej budowli. Wkrótce spod gruzowiska ktoś się powoli wydostaje. Najpierw widać dłoń, potem ramię i tułów i oczom ukazuje się zwycięzca  - Gladiator z Imperialnej Straży. W ten sposób, krok po kroku, scenarzyście wspaniale budują atmosferę nadchodzącego, tragicznego zakończenia. 

14. 
Po serii porażek, jakie ponoszą X-men w pojedynku z Imperialną Strażą, zakończenie wydaje się być oczywiste. Tym bardziej wzruszająca i piękna jest ta scena:
Gesty mówią więcej niż słowa i śledząc opowieść od samego początku, każdy  z łatwością zda sobie  sprawę z beznadziejności tej sytuacji. Mimo kurczących się szans i w obliczu nadciągającej porażki, Scott i Jean nie dopuszczają do siebie najgorszych myśli, przez słowa miłości, domyślnie cedzą niewysłowione sylaby pożegnania, które parują pięknym uściskiem dłoni jakby chcieli powiedzieć "na śmierć i życie". 
- "gotowa?"
- "gotowa?
- "Ruszajmy!"

15.
"Fastball Special" to popisowy numer Colossusa  i Wolverine 'a, podczas którego zazwyczaj rosły i silny człowiek ze stali ciska Rosomakiem w kierunku wrogiego celu. Logan z zawrotną prędkością mknie tam gdzie trzeba  i robi co należy swoimi pazurami, nie patyczkując się z obiektem. Dla wszystkich, którzy znają ten numer i jak on powinien wyglądać, zabawna się okaże scena, gdzie role zostają odwrócone i  to Wolverine podnosi Colossusa i rzuca nim w kierunku wroga. Wolverine uznaje to za konieczność, gdyż obawia się, że znowu może się zawahać w decydującym momencie i nie zadać Phoenix decydującego coup de grâce . Jest przekonany, że Colossus nie związany uczuciowo z Jean, będzie miał mniej skurpułów. 
Scenka zabawna - jest jak śmiech przez łzy, bo rozegrana w obliczu tragedii ....Jean Grey ponownie przeistoczyła się w Phoenix. 


16. 
Finał się dokonał. Jean wie, że jest potworem i Phoenix, która się w niej narodziła, musi zostać unicestwiona. Popełnia samobójstwo, uwalniając w ten sposób swoich kolegów od ciężaru podejmowania najtrudniejszej decyzji w ich życiu, a świat od widma zagłady. Jakkolwiek by nie wyglądała ta scena, jest oczywistym zakończeniem historii ....

17. 
......do której dodaje swoje dwa grosze poznany na wstępie WATCHER, komentując oglądane wydarzenia:. 

"Jean Grey mogła żyć. Stać się Bogiem. Ale dla niej ważniejsze było to, by pozostać człowiekiem - nawet za cenę własnego życia."




Skany pochodzą z X-Men Mroczna Phoenix, komiksu wydanego w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, nakładem wydawnictwa Hachette w roku 2013. Wspaniała przygoda - gorąco polecam. 



see