sobota, listopada 02, 2013

X-Men Storm - Forge Love Story Barry Windsor Smith

Bardzo dawno temu zakupiłam pierwszy superbohaterski komiks z X-Men w roli głównej, z Phoenix na okładce. Był to numer 1/93 wypuszczony przez wydawnictwo Tm-Semic. Zachwyciłam się tą opowieścią, pokochałam wszystkie postaci, szczególnie białowłosą Storm, która ciskała piorunami niczym prawdziwe bóstwo. Wszystko było ładnie pięknie dopóki nie wyszedł drugi numer serii, której kolejne zeszyty w tamtych czasach ukazywały co 2 miesiące. Tak więc nie bez podniecenia wyczekałam te okropne 8 tygodni i doznałam szoku, gdy zobaczyłam w kiosku coś takiego:


O co chodzi ? - zapytałam się siebie.  Dwie damulki, z czego jedna o niezbyt uprzejmym wyrazie twarzy, druga trochę jakby nieprzytomna. Naprawdę nie miałam pojęcia o co tu biega. Ta stojąca osoba to pewnie Rogue, jak się potem okazało całkiem zabawna  i sympatyczna osóbka. A ta druga .......
...a ta druga kobieta "niegdyś mogła latać", jak informował dymek na pierwszej stronie komiksu  :
No i wszystko jasne, ta pięknie narysowana postać kobieca to Storm, prywatnie Ororo Munroe, pogrążona w rozpaczy i depresji, pozbawiona swoich mocy, dawna bogini burz, grzmotów i błyskawic.
Pozbawiona swoich dawnych mocy Bogini burz, nie mogąca się już wznosić nad ziemią, ani wywołać deszczu, zrezygnowana, pogrążona  w depresji ....

Tak mnie urządzili wydawcy w roku 1993. Postać, którą polubiłam natychmiast po lekturze jednego numeru X-Men została zdegradowana do rangi zwykłego śmiertelnika, zaraz w kolejnym zeszycie. Do tego jeszcze ta okropna fryzura, która pewnie w latach 1980-tych, gdy ukazał się komiks pewnie uchodziła za trendy, ale w latach 1990-tych, w dodatku w Polsce, była synonimem mało grzecznej subkultury. Bogini przestała być boginią, zbrzydła i straciła swój charakter. Tak to odebrałam  w tamtym czasie.
Numer 2/93 miał być wprowadzeniem do komiksu ambitnego. O ambicjach świadczyć miały wspaniałe rysunki Barry'ego Windsor Smith'a, a także nietuzinkowy scenariusz, pozbawiony takich elementów jak np. regularne mordobicie i ciskanie czerwonymi promieniami spod paznokci. Dzisiaj, gdy po latach spoglądam na tę historię nieco chłodniejszym okiem, jestem w stanie docenić tę opowieść, próbującą się wybić ponad przeciętność i dostarczyć ciekawych treści dojrzalszemu czytelnikowi. Nie jest to jednak jakieś wybitne dzieło, ale miłośnikowi mutantów, a zwłaszcza tej jednej damy daje możliwość przyjrzenia się skomplikowanym przemianom, jakim ona uległa, przybliża tę postać i więzy zależności łączące ją z innym mutantem - Forge'm. Zdecydowanie nie jest to historia, od której czytelnik powinien zaczynać przygodę z X-Men, bez znajomości innych postaci i ich historii ciężko będzie przełknąć "historię miłosną" dawnej bogini, rozegraną w jednym akcie.

Historia miłosna, love story ?  - nigdy nie lubiłam takich etykiet, z daleka czuć od nich tandetą. Na szczęście opowieść o Storm+Forge nie jest tego typu historyjką z ochami i achami, tkliwością i przesłodzoną naiwnością.  Postaci nawiązują dialog, próbują się odnaleźć w tej nowej sytuacji, zachowują się naturalnie, nie wypowiadają kwestii niepotrzebnych, wahają się, wstydzą, grają.

Komiks kończy się ciosem Storm wymierzonym w szczękę "ukochanego", który ją zawiódł i to bardzo.

Potem jeszcze parę słów goryczy i Bogini oddaliła się z niesmakiem.

Nie byłam zachwycona tym komiksem, nową postacią Storm, jej metamorfozą, ani tym, że wspaniałego Johna Byrne'a zastąpiono Barry'm Windsor-Smith'em. Biorąc pod uwagę lata dzielące Sagę Phoenix od Life Death, była to rzecz raczej nieunikniona. Nie można było się spodziewać, że firma Tm-Semic zapewni wydanie wszystkich numerów X-Men. Decyzja o selektywnym wydawaniu X-Men była słuszna, gdyż tak naprawdę na płytkim rynku polskim było miejsce jedynie dla dobrych, dobranych opowieści, a przynajmniej dla tych, które miały jakiś sens i znaczenie.
 
Dzisiaj polecam ten komiks wszystkich, którzy mają odrobinę czasu, by zanurkować w starsze opowieści. Nie należy ona do łatwych, ale i nie jest banalna i nie jest stratą czasu. Storm jest jedną z tych postaci, które na przestrzeni lat przeszły wiele zmian, nie tylko fizycznych, ale i mentalnych. Jest to szczególnie czytelne, gdy zestawi się współczesne komiksy z udziałem Ororo z tymi, wydanymi na przełomie lat 1970/1980. Tak naprawdę są to dwie zupełnie odmienne postaci. Dawna Ororo, była prawdziwą Boginią, pełną egzotycznych subtelności, wyposażoną przez twórców w specyficzny warsztat mentalny i werbalny. Ororo jaką znamy dzisiaj to daleko mniej ciekawa osobistość, jest po prostu jeszcze jedną, silną kobietą, jak chcą ją postrzegać  w opowieściach czytelnicy.

Skany zaczerpnięte zostały z polskiego wydania X-Men, nr. 2/93, wydanego przez wydawnictwo Tm-Semic w 1993 roku.

Brak komentarzy:

see