piątek, listopada 29, 2013

Thor - Odrodzenie - nie taki Bóg Gromów nudny, jak go malują

BRAKKA-DOOOOOM!
Gdybym miała się kierować recenzjami  i komentarze użytkowników, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po komiks Thor Odrodzenie (J.Michael Straczynski, Olivier Coipel). Wydany w Polsce przez Hachette album nr 8, cyklu Wielka Kolekcja Komiksów Marvela zebrał bardzo niepochlebne opinie.


Przeczytawszy i wysłuchawszy wiele z tego,co mieli do powiedzenia czytelnicy, zdecydowałam się na Thora z odwagą wróbla. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne - wizualnie komiks prezentuje się wspaniale, poza kilkoma mini-zgrzytami, jak np. twarze bohaterów, które co prawda są "ładnie" przedstawione, jednak jak na mój gust nazbyt skłaniają się ku charakterystycznej kresce, typowej dla filmów animowanych Walt'a Disney'a z lat 1990-tych. Co do reszty wizualnej nie mam zastrzeżeń - życzyłabym sobie, aby niektóre inne komiksy, szczególnie te, gdzie dopracowana część fabularna przewyższała graficzną, były w ten sposób rysowane.

Drugie wrażenie - tuż lekturze. 
Komiks skupia się wokół wielkiego dzieła, jakim jest odbudowa Asgardu wraz z jego prawowitymi mieszkańcami. Sam fakt, że główny bohater samodzielnie musi znaleźć boskich towarzyszy, wskazywałby na to, że jest to zadanie, które należy ładnie rozplanować w czasie i przestrzeni. Jest to świetny materiał do stworzenia epickiej opowieści, z mitologicznym tłem umiejscowionym we współczesnej rzeczywistości. Tymczasem  chojrak Thor odwiedza raptem  dwa stany Ameryki i jedno miejsce w Afryce, po czym dowiadujemy się, że cały zastępstw bogów i boginek nordyckich jest już niemal w komplecie. Wszystko to za sprawą Heimdalla, który ze swoimi boskimi mocami spada niczym manna z nieba i oswobadza tytułowego protagonistę od nużących poszukiwań po całym świecie. Szkoda.

Wbrew temu, co sądzą niektórzy, Thor - Odrodzenie, nie jest komiksem nudnym. Zastanawiałam się, z czego mogło wynikać takie przekonanie. Myślę, że częściową odpowiedzialnością za taki stan rzeczy można posądzić bezpośrednie nawiązania do mitologii nordyckiej. Komiks sam w sobie nie jest dziełem całkowicie oderwanym od współczesnych realiów, wręcz przeciwnie, jednak jego akcja toczy się wokół wydarzeń ściśle związanych z historią Bogów, nawiązuje do wydarzeń wcześniejszych i jest ściśle powiązana z mitologią. Znajomość tej ostatniej jest jakoby tłem, niezbędnym do zrozumienia lub polubienia tego komiksu. Z tego powodu uważam, że wszelkie nawiązania, powiązania i parabole są ogromnie ważne, gdyż stanowią łącznik pomiędzy nami, a światem komiksowym. Myślę, że lekturę Thor-Odrodzenie bardzo dobrze przyjmą osoby, które mają jakieś pobieżne informacje nt. mitologii nordyckiej, interesują się nią lub po prostu lubią takie klimaty. Brak takiego tła, może przeszkadzać w odbiorze komiksu i rzeczywiście nudzić.

Tutaj wspomnę, że komiks nie nawiązuje jedynie do fantastycznych wydarzeń mitologicznych; po raz kolejny, wbrew temu co czytałam już w kilku miejscach, stwierdzam, że nie jest to lektura całkowicie wyrwana ze współczesnej rzeczywistości. Autorzy, chyba słusznie, próbują umiejscowić akcję w czasie i przestrzeni, nadać jej głębszy sens, poprzez wplecenie w zmyślone przygody bogów, aktualnych, prawdziwych epizodów lub zdarzeń, najlepiej o silnym wydźwięku społecznym. Takimi próbami jest np. wysłanie Thora do dotkniętego w 2005 roku klęską żywiołową Nowego Orleanu, lub też Afryki, gdzie mają miejsce walki etniczne pomiędzy tamtejszymi plemionami (nawiązanie m.in. do ludobójczych walk pomiędzy plemionami Tutsi i Hutu, a także innych).

Bogowie Nordyccy w Afryce

 Aby czytelnik mógł docenić nowe, musi mieć jakieś oparcie, grunt pod nogami, rozumieć subtelności, mieć wiedzę na temat otaczającego świata. Obecność w komiksie takich nawiązań do współczesności może nieco rekompensować braki znajomości mitologii nordyckiej, którą nie każdy przecież obowiązkowo musi studiować.

Za co cenię ten komiks.
Nie odebrałam tej opowieści jako niezwykłego dzieła. Bez względu na to, jest to dobre czytadło, przyzwoite graficznie i zabawne. Mocną stroną jest humor, który dla mnie zawsze stanowił i nadal stanowi bardzo ważny element każdego utworu. Humor jest subtelny, pozbawiony głupich, tanich żarcików w stylu amerykańskim, bazujących na niskich instynktach niektórych odbiorców.
Na uwagę zasługuje scena, gdzie Thor kupuje od miejscowego "farmera" ziemię pod budowę Asgardu. Negocjacje handlowe zapowiadają się na ciężkie, ale takimi nie są, gdy Bóg Gromów otwiera wrota skarbca :
Za ziemię Thor zapłacił złotem

Urocze jest wykorzystanie przez scenarzystów stereotypu "głupiego policjanta"; Gdy dwaj Panowie policjanci przychodzą do Thora, by go poinformować, że buduje na cudzej ziemi bez zezwolenia, Gromowładny załatwia sprawę w inteligentny sposób :

Eksterytorialność Asgardu

W komiksie wykorzystano także postać "niedowidzącej pani z hotelowej recepcji" - jest to osoba z drugiego, albo nawet trzeciego planu, ale jej obecność w kilku scenach mówi sama za siebie. 


A co, gdyby tak Bogini się wybrała na wieczorny spacer po zabitej dechami dziurze ? Oto spotkanie Keldy, zrodzonej "ze światła, nieba, wschodów słońca i wiatru" oraz Billa zrodzonego "z Billów".

Bogini Kelda i Bill z Billów

Nie mniej zabawne były inne scenki, jak np. montowanie skrzynki pocztowej Asgardu, na której Dom Bogów otrzymał swój oficjalny adres "1 Asgard Rd".
Zadaję sobie sprawę, że dowcip to nie wszystko, jednak dla mnie jest on bardzo ważny, szczególnie ten dobry, pozytywny, nieinwazyjny, który nikogo nie krzywdzi i nie obraża.

Co więcej.
W komiksie znalazło się miejsce na pojedynek Thora z Iron Manem. Zwyciężył Thor wynikiem 1:0.
Thor vs Iron Man
Czy wiedzieliście, że przyrodni brat Thora jest kobietą ? Ano właśnie ... . Zastanawiam się, co nam chcieli przez to twórcy powiedzieć. Ehhhh...ta moda.

Brat Thora - Loki jest kobietą.. ...


Co mnie denerwuje w komiksie. 
Nos Gromowładnego  -grrrrr. Wiem, że nie należy ludzi, a tym bardziej bóstw, osądzać po wyglądzie, ale taki nosek, to lekka przesada.


Skany pochodzą z Tomu nr 8, Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, Thor - Odrodzenie, J.Michael Straczynski, Olivier Coipel

niedziela, listopada 24, 2013

Najlepsza okładka komiksowa - The Dark Phoenix Saga Tm-Semic 1/93

Jestem nudna ze swoimi pasjami. Ten wpis poświęcam najpiękniejszej moim zdaniem okładce komiksu superbohaterskiego, jaki pojawił się na polskim rynku. Na temat The Dark Phoenix Saga wtrąciłam już kilka słów wcześniej, teraz wklejam okładkę, którą pracowicie zeskanowałam i skleiłam w Corelu:


Uwielbiam przejrzyste, czyste rysunki Johna Byrne'a. Saga o Mrocznej Phoenix to oczywiście komiks w starym stylu, co wielu czytelników uważa za pewną wadę, szczególnie widoczną na tle współczesnych opowieści poddawanych zaawansowanej obróbce cyfrowej.

Na dwóch stronach mamy widoczne następujące postaci: Phoenix, Jean Grey (Marvel Girl), Cyclops, Nightcrawler, Wolverine, Beast, Colossus, Storm, Angel .

Skoro już pozwoliłam sobie trochę poprzynudzać odgrzewając te "stare kotlety" dodam jeszcze kilka kadrów z tego wydanego w 1993 roku przez Tm-Semic egzemplarza.

1.
Wolverine szykuje się do decydującego starcia. John Byrne zawsze malował tę postać dokładnie tak, jak powinna ona wyglądać. Logan jest dziki, kiedy szaleje w czasie walki, zamyślony, gdy pozostawiony sam ze swoimi myślami, rubaszny , gdy opowiada dowcipy itd. .....



2.
X-Men dostają niezłe lanie. Nawet osiłek Colossus zbiera baty od Gladiatora ze Straży Imperialnej. Pamiętam, że od zawsze to właśnie ten pojedynek w opowieści o Mrocznej Phoenix był dla mnie wyraźnym sygnałem, że tym razem, dzieje się coś naprawdę niedobrego.

3.
Colossus, Storm....wszyscy chcą dobrze. To ostatnie chwile razem, ostatnie spędzone w starciu przeciwko ukochanej koleżance z zespołu. 
Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak X-Men mogli się dać tak łatwo pokonać. Storm została zdjęta, podobnie jak Nighcrawler i inni. Najcięższa walka nie była jednak pojedynkiem pomiędzy drużynami X-Men i Straży Imperialnej, a pomiędzy mutantami i Jean Grey-Phoenix. 


Ororo się ocknęła pod koniec pojedynku, wyglądała na sponiewieraną....


czwartek, listopada 21, 2013

Ultimates - świat superbohaterów w zupełnie nowym stylu

Trudududum -tadam tadam ...przyjechali the Ultimates z zamierzchłej przyszłości  - komiks sygnowany przez MARVEL, autorstwa Marka Millara i Bryana Hitcha. Wiele obiecywałam sobie po tej lekturze, bo komentarze i recenzje miał przednie. Jak wypadł ?


 Dobrze, jasne że dobrze, szczególnie ilustracje, z których ukochałam sobie te z pierwszego rozdziału wyjaśniającego korzenie Kapitana Ameryki. Batalistyczne sceny z okresu II Wojny Światowej zostały zilustrowane pierwszorzędnie, dzięki czemu możemy podziwiać takie oto widoki:

Rozkładówka w I rozdziale polskiego wydania Ultimates - wspaniała scena z pola walki, cudownie wyreżyserowana walka wśród ognia i deszczu lejącego się z niebios .......

Rysunki są pełne rozmachu i żywe, tak że naprawdę zapierają dech w piersiach. Za co kochamy komiksy ? - za przewagę, jaką mają nad zwykłym słowem pisanym, w postaci pięknych, tętniących życiem ilustracji. Bravo, bravo, bravissimo!

Idąc dalej ....
Pierwsze primo - Panie i Panowie - Nick Fury ...
Oki-doki....nie jest może tak przystojny, jak jego pierwowzór, ale całkiem sympatyczny, może nawet bardziej. Żeby nie było nudno, nowy Nick ma czarny kolor skóry i głowę wygoloną na zero, ale podobnie jak stary dowódca Shield zachował łatkę na oku. Żeby można dostrzec różnice, niezbędne jest zachowanie podobieństw, n'est pas ?

Agent Fury sprawnie przystępuje do zmontowania grupy Superldzi, którzy z początku bardziej przypominają zbieraninę mniej lub bardziej przypadkowych rekrutów. Wśród nich znajdziemy Boga - Thora, aktualnie butnownika z flaszką, walczącego o coś, gdzieś w dalekiej Sandynawii- łoto on:


świeżo wyciągniętego z lodówki Kapitana Amerykę, czy naukowca Bannera ze swoim zielonym obliczem Hulkiem. Hulk jak to hulk - ma mały rozumek, ale potrafi nieźle przyłożyć. Tak się dzieje i tym razem, gdy w napadzie zazdrości, po raz n-ty robi demolkę wokół siebie  - nihil novi sub sole ...


I tak mały Hulk powalił Giant Mana, a jakby tego było mało dołożył też playboyowi Iron Manowi, prawie odgryzając głowę .....

W ten sposób, nowo zmontowana banda przebierańców stoczyła swoją pierwszą superbohaterską walkę w obronie niewinnych istot. Żeby tylko się nikt nie dowiedział, że zielony ludzik należy do superbohaterskiej paczki .....
W komiksie wystąpił gościnnie ówczesny prezytent USA - George W. Bush, zachwycając wszystkim swym błyskotliwym dowcipem .....no to jak, fajny ten XXI wiek, czy nie ...?



Dwie rzeczy z tej opowieści zapadły mi szczególnie w pamięć.
1.
"Spotkanie" albo raczej próba spotkania Kapitana Ameryki ze swoją dawną ukochaną Gail, która po zaginięciu superżołnierza ponad pół wieku wcześniej, związała się z jego najlepszym kolegom. 50 lat to szmat czasu dla zwykłej kobiety, jak Gail, która życzyłaby sobie pozostać piękną na zawsze, a przynajmniej taką jaką ją pamiętał Kapitan Ameryka. Gdy Kapitan dociera do domu dawnego przyjaciela, Gail odmawia zejścia na dół - nie chce by dawny ukochany oglądał ją tak odmienioną. To bardzo ciężka, ale zrozumiała decyzja. Kapitan Ameryka nie posunął się ani o jotę- wciąż jest tak samo silny i przystojny jak podczas wojny, w jego żyłach płynie superżołnierskie serum......


2.
Najbardziej uroczy z całego komiksu był niewiarygodny pojedynek pary Pym - Wasp. Para zaczęła sobie robić wyrzuty, dowiedzieliśmy się m.in., że panna regularnie składa w łóżku jaja  i ma problemy  z utrzymaniem higieny osobistej;  po krótkiej wymianie zdań doszło do rękoczynów, w wyniku których Wasp zmniejszyła się do niewielkiego rozmiaru i schowała pod biurkiem, na co adwersarz odpowiedział atakiem mrówek. Tak zakończyła się pierwsza część Ultimates, trzymając czytelnika w napięciu i oczekiwaniu na kolejny rozdział.
Jak widać są blaski i cienie posiadania supermocy ........

więcej na temat The Ultimates można poczytać w necie, np.  TUTAJ albo TUTAJ

czwartek, listopada 14, 2013

Supergirl spalona na skwarek - Pogrzeb przyjaciela Superman 9/95

Postanowiłam sobie odświeżyć stare historyjki z Supermanem, a to z powodu nowo zakupionego albumu All Star Superman, który w rankingach jest stawiany na piedestale, jako jedna z najlepszych opowieści o Człowieku ze Stali. Rankingi te oprócz innych opowieści, takich jak "Superman na Wszystkie Pory Roku" czy też "Whatever Happened to the Man of Tomorrow?" wymieniają m.in. tytuł Pogrzeb Przyjaciela, która to historia ukazała się w Polsce nakładem Tm-Semic w 1995 roku.

Okładka pierwszego numeru traktującego o pogrzebie Supermana wyglądała tak:

 Superman bez Supermana. Za to tłumy opłakujących lub żałujących jego odejścia, wśród których znalazły się także takie postaci jak Lobo i Lex Luthor.
W komiksie występują gościnnie inni superbohaterowie m.in. Batman, ale także Supergirl, która po starciu z Doomsday'em przypominała raczej obcego z filmu sci-fi. Oto pokiereszowana Supergirl:

 Obrazek budzi współczucie, ale na szczęście "uraz" nie jest trwały; Lex Luthor - znany superłotr i odwieczny wróg  poległego właśnie Supermana zabiera stworzoną przez siebie Supergirl do domu ...

i każe przybrać dawną, piękną formę ponętnej blondynki  ....

Zdolność przybierania jakiejkolwiek postaci okazała się nie być tylko zwykłym gadżetem, a naprawdę potężnym narzędziem dla tej młodej damy. "Jak pięknie być sobą". Szkoda, że Superman miał mniej szczęścia.

Ten epizod z Supergirl był dla mnie bardziej poruszający od śmierci głównego bohatera. Nie wiem czemu, chyba nie potrafię się wczuć w tragizm sytuacji. I wiem dlaczego. Tylko postaci z rzeczonego komiksu nie mogą przypuszczać, że przecież Superman nie może sobie tak po prostu umrzeć. Po tej gorszej stronie lustra czekają na niego wszakże wierni czytelnicy, których nie wypada rozczarować.

Skany pochodzą z numeru Superman 9/95 wydanego przez wydawnictwo Tm-Semic.

poniedziałek, listopada 11, 2013

Banner - Hulk Uczłowieczenie Bestii Brian Azzarello Richard Corben

Jakoś nigdy nie przepadałam za Hulkiem. Duży, zielony i głupi. Człowiek-demolka poszukujący samego siebie i wiecznie borykający się z własnym alter ego. Do tego mało przystojny i rzadko dowcipny. Wszystko czego nie lubię w superbohaterskich opowieściach. Ostatnio miałam okazję zapoznać się dwoma komiksami poświęconymi Hulkowi - "Niemy Krzyk" i "Planeta Hulka" wydanymi w ramach cyklu Wielka Kolekcja Komiksów Marvela. O ile ten drugi tytuł uznałam za godny uwagi,  o tyle ten pierwszy nie powalił mnie. No i w takim to właśnie klimacie postanowiłam sięgnąć po nieco dłużej obecną na polskim rynku lekturę pt. Banner autorstwa duetu Brian Azzarello & Richard Corben. Mój egzemplarz do elegancko wydany  w 2006 roku album w twardej okładce, prezentujący się tak :

Tył okładki komiksu Banner, wydawnictwo Mandragora, Twarda oprawa

Front okładki komiksu Banner, wydawnictwo Mandragora, Twarda oprawa

Długo się czaiłam do tego komiksu. Po pierwsze zniechęcała mnie trochę groteskowa kreska Corbena, po drugie sceny z szalejącym Hulkiem wydawały mi się tak sztampowe i przytłaczające, że nie sądziłam, że jest w tej opowieści jeszcze miejsce na cokolwiek innego. No i myliłam się. "Do not judge the book by the cover", jak to mówią. Nie jest to może wielkie dzieło, ale na pewno ciekawa lektura, tak pod względem rysunków, jak i scenariusza. Już sama okładka zdradza nam, że historia do lekkich i przyjemnych nie należy - opowiada o cierpieniu człowieka, które polega na niemożności ucieczki od tkwiącego w nim zielonego demona. Bezsilność  i trawiące go poczucie winy, za czyny, których popełnienia nie pamięta, ale co do których jest pewien, że są jego dziełem, prowadzi go do podjęcia rozpaczliwych kroków. Banner jest osamotniony i nikt go nie rozumie. Nikt nie może go zrozumieć.

Jego zielona natura stała się przekleństwem i przez nią stał się on przedmiotem w rękach militarnej machiny, która cynicznie wykorzystuje go do własnych celów i jest odpowiedzialna za tragiczne wydarzenia mające miejsce na stronach komiksu. Po przeczytaniu tej opowieści z satysfakcją stwierdziłam, że nie jest to jeszcze jedna, prosta nawalanka, jak zasugerowały mi to niektóre wymowne sceny.

Tutaj kilka słów o moich bannerowych impresjach - kilka punktów, które uważam za istotne, by o nich napisać.

1. 
Wszyscy szukają Bannera. Banner wymknął się spod kontroli, uciekł i jest ścigany przez armię. Nawet Hulk go poszukuje, który jako postać gdzie indziej pierwszoplanowa, tutaj zepchnięty jest na dalszy tor. To że Bannera poszukuje Hulk jest oczywiście zabawne. Jeszcze zabawniejsze jest to, dlaczego go poszukuje. W trzecim rozdziale jest scena, gdzie Samson tłumaczy zielonemu osiłkowi, jak dotrzeć Bannera:

- "(Banner) jest blisko, bardzo blisko, ale się chowa. Widzisz, bardzo się Ciebie boi i wyjdzie dopiero wtedy, jak się uspokoisz"

W tym momencie Hulk wpada w szał i ciska rozmówcą przez okno. Nie spodobała mu się trafna odpowiedź Samsona.
Tak naprawdę nie wiemy dokładnie do czego jest Hulkowi Banner potrzebny - scenarzyści tego wprost nie podali nam na tacy. Można się jedynie domyślać, że Hulk nie czuje się dobrze w swojej dzikiej, nieokiełznanej postaci i w podświadomości poszukuje uspokojenia, łagodniejszej formy, którą jest Banner. Ponieważ czytelnik wie, że Hulk i Banner to ta sama osoba w innej postaci, mamy do czynienia z prawdziwie komiczną sytuacją. Możemy ten epizod odczytywać jako "poszukiwanie samego siebie" lub "poszukiwanie spokoju i ukojenia swego cierpienia". Hulk poszukuje Bannera, bo w ten sposób zazna spokoju, a Banner gdy jest już Bannerem, poszukuje rozwiązania swych rozterek, które dochodzą do głosu, gdy wraca mu pamięć i świadomość - pragnie umrzeć, a sprawiając sobie ból poprzez nieudaną próbę samobójczą rozpętuje piekło i budzi uśpionego Hulka. W ten sposób mamy do czynienia z błędnym kołem.

2.
W komiksie nie pada pseudonim zielonego wcielenia Bannera -  "Hulk".
Opowieść o Bannerze czyli Hulk bez Hulka, ale z Hulkiem w tle. Hulk utożsamiany jest z beztroskim, zielonym stworem siejącym pożogę wszędzie tam, gdzie się pojawi. To pocieszna postać, silna, groźna, nieokiełznana, ale wciąż nie jest brana na poważnie. Hulk to postać z komiksów "dla dzieci", osobistość niezbyt poważna, fikcyjna, sztuczna, wyimaginowana. Banner natomiast jest człowiekiem z krwi i kości, ze wszystkimi tego słowa konsekwencjami. W poważnej opowieści o poważnych sprawach nie ma miejsca na komiksowego, tańczącego tu i tam Hulka. Jedynie w czwartym rozdziale Samson stwierdza, że

-"nie ma szans, żeby on (=Banner) mógł zahulkować"

Nie możemy mieć  o to pretensji do twórców. Opowieść jest o Bannerze i tylko o Bannerze. Hulk to produkt uboczny, przyczyna utrapień. Hulk nie jest bohaterem, herosem. Jest problemem.

3.
Kto jest dobry, a kto zły? Kto jest bestią, kto ofiarą ?
To pytania, jakie zadałam sobie po przeczytaniu komiksu, którego pierwsze stronice przywitały mnie obrazkami szalejącego Hulka, rozwalającego co popadnie, niszczącego wszystko co tylko się znajdywało w zasięgu jego zielonych pięści. Pierwsze skojarzenie - rozjuszona bestia. W miarę jak zagłębiałam się w lekturze, wyłaniał się zupełnie inny obraz sytuacji. Zielona Bestia, tak, ale tylko pozornie - tak naprawdę drobny, przerażony człowiek, który nie jest w stanie samodzielnie kontrolować swojego drugiego wcielenia. Cierpi i nie ma wpływu na poczynania Hulka. Banner jest ofiarą, wykorzystany przez maszynerię militarną, budzi współczucie. No dobrze, ale co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy polegli pod gruzami, osieroconymi lub pokaleczonymi na całe życie dziećmi? Ich krew ma na rękach armia, która usiłuje wykorzystać Bannera do swoich tajnych projektów. Bezkompromisowe i cyniczne zachowanie przedstawicieli wojska zdecydowanie wskazuje na nich, jako winnych wszystkich wypadków i nieszczęść, których wykonawcą był Banner-Hulk wbrew własnej woli. Armia nie troszczy się o ludzi, którzy ucierpieli w następstwie hulkowego szału, nie mają wyrzutów sumienia, martwią się jedynie o to, jak zatuszować całą sprawę, by prasa i opinia społeczna odebrała wszystko tak, jak należy.



Banner nie kontroluje się, nie ma władzy nad Hulkiem, a gdy się  w niego bez własnej woli przeistacza, zapomina o tym, co robił. Sumienie go gryzie, nie jest w stanie tego wszystkiego znieść. Hulk poszukuje Bannera, Banner ukojenia bólu, a bezwzględni przedstawiciele władz, mają w nosie dramat człowieka, którego należy leczyć. Zamiast udzielić mu pomocy, doprowadzają do serii tragicznych zdarzeń, poświęcając wiele ludzkich istnień.



Banner opowiada, jak  został zrzucony na ziemię przez samolot wojskowy; nie mówi "wojskowy" i nie mówi "zrzucony", ale używając opisów sugeruje wprost, że został wykorzystany do eksperymentu wojskowego, w wyniku którego zginęło wiele niewinnych osób. Za działalność Hulka odpowiedzialność spoczywa na barkach wojska.

5.
Komiks nie jest przegadany, nie obfituje w słowo pisane, ale tam, gdzie już coś jest wtłoczone w usta bohaterów, ma to swój konkretny cel. Dowcipne kwestie postaci są moim zdaniem bardzo ważną częścią każdego utworu - pozwalają nam na zaczerpnięcie świeżego powietrza, odprężenie się, znalezienie tego, po co przyszliśmy - rozrywki. Bardzo cenię sobie żarty sytuacyjne i zabawne dialogi, których w Bannerze doszukamy się w paru miejscach. To miłe, szczególnie w utworze traktującym o sprawach poważnych.

Jest to całkiem dobra lektura, którą można polecić wszystkim. W jej trakcie zdążyłam polubić osobliwe rysunki Corbena, doceniłam dowcipne teksty i czytelność przesłania, które mam nadzieję, dobrze pojęłam.
Komiks zaskoczył mnie pozytywnie - nie jest przydługaśny, przynudnawy, przemoralizowany.  Nie bez satysfakcji dodam, że udało mi się z tego wszystkiego wyłuskać dla siebie samej jeszcze jedną, uniwersalną prawdę o świecie, w jakim żyjemy. Bestie często się kryją w ludzkiej skórze, a my nie zawsze je dostrzegamy, oceniając wydarzenia po pozorach. Nie mamy wyboru, gdyż ten najczęściej jest dokonywany za nas, gdzieś na górze - prasa i telewizja nie są, wbrew temu, co się sądzi, oknem na świat, ustami wolności - są to narzędzia do manipulacji i przedstawiają rzeczywistość tak, jak  chcą tego ci, którzy nimi rządzą.  Nie zawsze jest bestią ten, kto ma pazury i krew kapiącą z pyska, nie zawsze barankiem ten, który chodzi w baraniej skórze. Jakie to proste w komiksach, jak trudne w życiu.....

Skany pochodzą z komiksu
BANNER, Brian Azzarello, Richard Corben, wydawnictwo Mandragora 2006

środa, listopada 06, 2013

Dlaczego Wolverine jest pijany w Tajnej Wojnie ?

Zanim przeczytałam komiks Tajna Wojna, przekartkowałam go porządnie, a uwagę moją natychmiast przykuł dosyć głupkowato się zachowujący Logan. Facet pojawia się nagle wychodząc z pokładowego wuceta i sypie porąbanymi tekstami, strzela głupkowate miny, o tak ....

No ok, myślę sobie, jedną z wielu twarzy Rosomaka, jest twarz niepoprawnego żartownisia, jednak jego żarty zawsze miały swoje miejsce i czas, były uzasadnione i nie tak przygłupawe .... przecierałam oczy ze zdziwienia, gdy po chwili dotarło do mnie, że .....Wolverine po prostu się urżnął na biedronkę ;))). Na szczęście, uffff...odetchnęłam z ulgą, bo w takim razie ....wszelkie dziwaczne odzywki mają już wytłumaczenie i w moich oczach nabierają zupełnie innego wyrazu.  Hurra - taki Wolverine to już zupełnie normalny Wolverine, bowiem każdemu może się zdarzyć i gadać od rzeczy!
Ale, prawie w tej samej chwili zadaję sobie pytanie "A właściwie to dlaczego Logan jest pijany?", pytanie zasadne, gdyż z innych komiksów pamiętam, że ten gość jest na alkohol odporny, nad czym sam często  i głośno ubolewa. Zobaczcie, nawet Peter Parker (aka Spider Man ) nie krył zdumienia widząc najpopularniejszego członka X-Men w takim stanie:


Co się stało, że Wolverine nagle się zaprawił ? Czyżby stracił swoje zdolności mutanta ? No oczywiście nie. Pytanie to pewnie krąży po głowie wielu czytelników, o ile tylko znają oni odrobinkę tę barwną postać. Cóż wszystko musi mieć swoje wytłumaczenie. Dla mnie najprostszym jest chęć wprowadzenia przez scenarzystów elementu zaskoczenia dla czytelnika i rozruszania jego przywykłej do starych schematów wyobraźni. Wolverine, najprawdopodobniej na dłuższą metę nie może pozostać pijany, tak jak ma to miejsce w przypadku przeciętnego Nowaka, jednak może w chwili intensywnego spożycia mocniejszego alkoholu, odczuwa w głowie lekki szmerek, co się przekłada na takie, a nie inne, rubaszne zachowanie. Możliwe, że nie zobaczymy Logana zbitego z nóg gdzieś pod drzewem, ani słaniającego się po podłodze z upojenia. Chwilowe łaskotki w głowie to zupełnie inna sprawa, tak jak to,  że nasz ulubiony bohater może być przejechany walcem, a po pewnej chwili znowu rzuca się w wir walki. Taka chwilowa słabość - uniemożliwiająca przez krótki okres czasu stawianie czoła przeciwnościom.  Prosto to sobie wywiodłam, co nie?

Pijany Logan jest zabawny - zachowuje się jak niepokorny nastolatek i zupełnie nie przypomina poważnego, pochmurnego Wolverine'a. Rwanie laluni z obsługi - rewelka :

No a co poza tym ? Pomijając świetnie przedstawionego Wolviego, który, jak dla mnie przynajmniej, mógłby tak wyglądać już do końca świata  - ze swoją rozwichrzoną, niesforną czupryną i prawdziwie zawadiackim lookiem ....jak tutaj :

lub tutaj:

....trzeba przyznać, że komiks został namalowany boooosko. Ilustracje po prostu zapierają dech w piersiach. Tajna Wojna jest najzwyczajniej w świecie pięknym komiksem. Dlaczego ? Bo malował ją chłopak z Włoch - Gabrielle dell'Otto, a któż lepiej od Włochów zna się na pięknu i sztuce ? Prawdziwy rarytas dla oczu ...looknijcie na Daredevil'a szarżującego pośród bezkresów marvelowskiej nocy :


Sama lektura komiksu jest porywającym doświadczeniem. Wartka, trzymająca w napięciu akcja, udane dialogi i ciekawe zakończenie + wspomniane rewelacyjne rysunki to chyba wystarczająca rekomendacja. Naprawdę świetnie się bawiłam i dlatego zdecydowanie i gorąco polecam - nie tylko fanom świata Marvel.
Ten właśnie album, jak na razie, stawiłabym w ścisłej czołówce komiksów wydanych do tej pory przez Hachette w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Ściślej to ujmując jest to dla mnie na razie numer 2, zaraz po Mrocznej Phoenix.

Skany zaczerpnięte z 17-tego Tomu Tajna Wojna, Hachette, seria - Wielka Kolekcja Komiksów Marvela.

sobota, listopada 02, 2013

X-Men 136 1980 Dark Phoenix Saga and Crisis on Infinite earths - okładki, inspiracje, nawiązania

Dlaczego The Dark Phoenix Saga to klasyka gatunku ?  Może kawałek odpowiedzi to okładka 7 części Crisis on Infinite Earths, wydanej w 1985 roku. Widzimy tam Supermana trzymającego w ramionach martwą Supergirl. Co w tym nadzwyczajnego ? Otóż okładka ta jest niemal wierną kopią okładki zeszytu nr 136 X-Men, wydanego pięć lat wcześniej. Wygląda to w ten sposób  :

The Uncanny X-Men nr 136 / 1980 - The Dark Phoenix Saga oraz Crisis on Infinite Earths nr 7/1985 biją po oczach podobieństwem. 
DC czerpie inspirację od Marvel ?
Trudno w tym przypadku mówić o "podobieństwie" - jest to zmodyfikowana kalka. Także  i tło obydwu okładek jest łudząco podobne, chociaż w przypadku tego późniejszego komiksu, za Supermanem stoi znacznie więcej postaci.

To piękny i dobitny przykład na to, jak ważnym dziełem w historii komiksu była opowieść o Mrocznej Phoenix. Bez wątpienia wszelkie nawiązania  i podobieństwa spotykane w komiksach nie są przypadkowe. Podobnież, jak ta okładka "Buffy, postrach wampirów" .


Dzisiaj co i rusz, autorzy starają się uśmiercić jakiegoś bohatera, częściowo lub całkowicie, (nawet sama Phoenix - Jean Grey, ma już za sobą wiele zmartwychwstań i zgonów), licząc na sukces komercyjny i wstrząśnięcie czytelnikiem. Nawet jeżeli taka śmierć jest dobrze wyreżyserowana i przełknięta przez odbiorców, nie ma takiego samego oddźwięku, jaki pewnie by miała 30 lat temu. 
Obecnie, śmierć w komiksach jest elementem powszechnie spotykanym, a nie zawsze tak było. Dawniej śmierć, narkotyki czy homoseksualizm były tematem tabu. M.in. z tego względu, odejście ważnego członka drużyny X-Men - Jean Grey / Phoenix, mogło być swoistym trzęsieniem ziemi w 1980 roku. Sukces jaki odniosła opowieść starano się później wielokrotnie powielić, dlatego dusza Jean Grey do dnia dzisiejszego nie może zaznać spokoju, a dramatyczne zakończenia rozmaitych historyjek wysypują się scenarzystom jak z rękawa. 

Na okładce Crisis on Infinite Earths nr 7 osobisty dramat Supermana trzymającego Supergirl jest na pewno nie mniejszy niż Cyclopsa niosącego martwą Jean pięć lat wstecz, jednak jego wymiar dla czytelnika może być zupełnie inny. Supergirl nie była tak ważną postacią dla odbiorców, jak dla Człowieka ze Stali. Supergirl nie była Phoenix i umarła jako ta druga. 

Nieważne co zrobisz i jak zrobisz, ważne żebyś to zrobił jako pierwszy. Wtedy inni będą to powielać, licząc na podobny sukces, a ty dzięki nim otrzymasz przymiotnik "klasyczny".

Znacie więcej takich komiksowych - okładkowych nawiązań ? (Niekoniecznie X-Men). 

X-Men Storm - Forge Love Story Barry Windsor Smith

Bardzo dawno temu zakupiłam pierwszy superbohaterski komiks z X-Men w roli głównej, z Phoenix na okładce. Był to numer 1/93 wypuszczony przez wydawnictwo Tm-Semic. Zachwyciłam się tą opowieścią, pokochałam wszystkie postaci, szczególnie białowłosą Storm, która ciskała piorunami niczym prawdziwe bóstwo. Wszystko było ładnie pięknie dopóki nie wyszedł drugi numer serii, której kolejne zeszyty w tamtych czasach ukazywały co 2 miesiące. Tak więc nie bez podniecenia wyczekałam te okropne 8 tygodni i doznałam szoku, gdy zobaczyłam w kiosku coś takiego:


O co chodzi ? - zapytałam się siebie.  Dwie damulki, z czego jedna o niezbyt uprzejmym wyrazie twarzy, druga trochę jakby nieprzytomna. Naprawdę nie miałam pojęcia o co tu biega. Ta stojąca osoba to pewnie Rogue, jak się potem okazało całkiem zabawna  i sympatyczna osóbka. A ta druga .......
...a ta druga kobieta "niegdyś mogła latać", jak informował dymek na pierwszej stronie komiksu  :
No i wszystko jasne, ta pięknie narysowana postać kobieca to Storm, prywatnie Ororo Munroe, pogrążona w rozpaczy i depresji, pozbawiona swoich mocy, dawna bogini burz, grzmotów i błyskawic.
Pozbawiona swoich dawnych mocy Bogini burz, nie mogąca się już wznosić nad ziemią, ani wywołać deszczu, zrezygnowana, pogrążona  w depresji ....

Tak mnie urządzili wydawcy w roku 1993. Postać, którą polubiłam natychmiast po lekturze jednego numeru X-Men została zdegradowana do rangi zwykłego śmiertelnika, zaraz w kolejnym zeszycie. Do tego jeszcze ta okropna fryzura, która pewnie w latach 1980-tych, gdy ukazał się komiks pewnie uchodziła za trendy, ale w latach 1990-tych, w dodatku w Polsce, była synonimem mało grzecznej subkultury. Bogini przestała być boginią, zbrzydła i straciła swój charakter. Tak to odebrałam  w tamtym czasie.
Numer 2/93 miał być wprowadzeniem do komiksu ambitnego. O ambicjach świadczyć miały wspaniałe rysunki Barry'ego Windsor Smith'a, a także nietuzinkowy scenariusz, pozbawiony takich elementów jak np. regularne mordobicie i ciskanie czerwonymi promieniami spod paznokci. Dzisiaj, gdy po latach spoglądam na tę historię nieco chłodniejszym okiem, jestem w stanie docenić tę opowieść, próbującą się wybić ponad przeciętność i dostarczyć ciekawych treści dojrzalszemu czytelnikowi. Nie jest to jednak jakieś wybitne dzieło, ale miłośnikowi mutantów, a zwłaszcza tej jednej damy daje możliwość przyjrzenia się skomplikowanym przemianom, jakim ona uległa, przybliża tę postać i więzy zależności łączące ją z innym mutantem - Forge'm. Zdecydowanie nie jest to historia, od której czytelnik powinien zaczynać przygodę z X-Men, bez znajomości innych postaci i ich historii ciężko będzie przełknąć "historię miłosną" dawnej bogini, rozegraną w jednym akcie.

Historia miłosna, love story ?  - nigdy nie lubiłam takich etykiet, z daleka czuć od nich tandetą. Na szczęście opowieść o Storm+Forge nie jest tego typu historyjką z ochami i achami, tkliwością i przesłodzoną naiwnością.  Postaci nawiązują dialog, próbują się odnaleźć w tej nowej sytuacji, zachowują się naturalnie, nie wypowiadają kwestii niepotrzebnych, wahają się, wstydzą, grają.

Komiks kończy się ciosem Storm wymierzonym w szczękę "ukochanego", który ją zawiódł i to bardzo.

Potem jeszcze parę słów goryczy i Bogini oddaliła się z niesmakiem.

Nie byłam zachwycona tym komiksem, nową postacią Storm, jej metamorfozą, ani tym, że wspaniałego Johna Byrne'a zastąpiono Barry'm Windsor-Smith'em. Biorąc pod uwagę lata dzielące Sagę Phoenix od Life Death, była to rzecz raczej nieunikniona. Nie można było się spodziewać, że firma Tm-Semic zapewni wydanie wszystkich numerów X-Men. Decyzja o selektywnym wydawaniu X-Men była słuszna, gdyż tak naprawdę na płytkim rynku polskim było miejsce jedynie dla dobrych, dobranych opowieści, a przynajmniej dla tych, które miały jakiś sens i znaczenie.
 
Dzisiaj polecam ten komiks wszystkich, którzy mają odrobinę czasu, by zanurkować w starsze opowieści. Nie należy ona do łatwych, ale i nie jest banalna i nie jest stratą czasu. Storm jest jedną z tych postaci, które na przestrzeni lat przeszły wiele zmian, nie tylko fizycznych, ale i mentalnych. Jest to szczególnie czytelne, gdy zestawi się współczesne komiksy z udziałem Ororo z tymi, wydanymi na przełomie lat 1970/1980. Tak naprawdę są to dwie zupełnie odmienne postaci. Dawna Ororo, była prawdziwą Boginią, pełną egzotycznych subtelności, wyposażoną przez twórców w specyficzny warsztat mentalny i werbalny. Ororo jaką znamy dzisiaj to daleko mniej ciekawa osobistość, jest po prostu jeszcze jedną, silną kobietą, jak chcą ją postrzegać  w opowieściach czytelnicy.

Skany zaczerpnięte zostały z polskiego wydania X-Men, nr. 2/93, wydanego przez wydawnictwo Tm-Semic w 1993 roku.

see